poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Kaja Malanowska, Drobne szaleństwa dnia codziennego


Melodie z domu obłąkanych, czyli Drobne szaleństwa dnia codziennego Kai Malanowskiej

Książka Kai Malanowskiej to mocny debiut. Książka porusza problemy fascynujące i szalenie interesujące z perspektywy obserwatora, ale problemy, przed którymi każdy z nas chciałby jak najdalej uciec. Histeria, cierpienie duchowe, smutek, szaleństwo są kulturowo niezwykle złożonymi i interesującymi zjawiskami, ale kiedy zaczynają nas dotykać osobiście, kiedy przekraczają tę cienką linię i zaczynają nam zagrażać – uciekamy. Dzięki „Drobnym szaleństwom” Kai Malanowskiej mamy okazję poznać i zgłębić tajemnice tych zjawisk.
Depresja? Szaleństwo? Nerwica? Paranoja? Fobia? Mania? Jak zauważa jedna z bohaterek książki: „To nie jest depresja, to coś innego. To chorobliwe, maniakalne skupienie na sobie i zbyt intensywne przeżywanie rzeczywistości”.  Dość powiedzieć, że autorka podejmuje temat duchowego cierpienia, prześladujących człowieka fobii, które pojawiają się znikąd, opowiada o osobie z zaburzeniami rzeczywistości i robi to w sposób niezwykle pasjonujący. Opowiada o czymś, co w większości wypadków bywa niewysławiane.
Bohaterka książki, to zdaje się porte-parole autorki. Maja, wróciwszy do Polski po pracy zagranicą, pracuje jako biolog w nudnym laboratorium. Jest, zdawałoby się, szczęśliwą, wykształconą, niezależną, inteligentną i spełnioną, matką, żoną i kochanką. Jest jednak ale… Pojawiają się różne obsesje, paranoje, które prowadzą do cierpienie, histerii i ciągłego strachu. Psują się także relacje między Mają a Szymonem – jej mężem. Życie Mai przepełnione jest różnymi emocjami i skomplikowanymi relacjami z większością ludzi jej bliskich. „Drobne szaleństwa dnia codziennego” pokazują, że największym wrogiem możemy być dla siebie my sami. Nie społeczeństwo, nie świat, nie inni ludzie, nie nuda, nie codzienność, ale my sami, a raczej to, co głęboko jest w nas ukryte i czasami wyziera na zewnątrz. 
Proza ta jest bardzo osobista i wpisuje się w pewien dość silny nurt współczesnej prozy wyznaniowej (dodam, że pisanej przez kobiety). Wydaje się też świetną diagnozą kondycji psychicznej kobiet w naszym kraju, przynajmniej niektórych.
Książka Malanowskiej to nie tylko zapiski choroby i walki z nią. To coś więcej. Nie jest to też, na szczęście, żaden poradnik w stylu, jak radzić sobie z depresją. Mimo iż książka powstawała najpierw w formie bloga, można stwierdzić, że jest to ciekawie nakreślona, okraszona ironicznym autokomentarzem i opisem polskiej rzeczywistości, powieść. Mało jest w naszej literaturze tak głębokich portretów kobiet przeżywających depresje, precyzyjnych zapisków, odsłaniających przed czytelnikiem poszczególne fazy duchowego cierpienia.
Książki tej nie czyta się, a pochłania w każdej wolnej chwili z wrodzoną ciekawością i nieodpartą chęcią zajrzenia w duszę drugiego człowieka.
Książka Malanowskiej to mocny debiut opowiadający o naszej kruchej psychice.

niedziela, 14 sierpnia 2011

Ree Drummond "The Pioneer Woman"

Ree Drummond to znana i popularna za oceanem amerykańska bloggerka (http://thepioneerwoman.com/), autorka książek z przepisami. Na blogu, który otrzymał nagrodę dla najlepszego bloga 2009 roku, a co miesiąc odwiedza go około 13 milionów czytelników, opisała swoje codzienne życie na wsi z czwórką dzieci i mężem kowbojem. Książka powstała najpierw jako real-life online serial love story, wydanie książkowe zostało wzbogacone o kilka rozdziałów.
          Zaczyna się jak bajka: pewnego razu na środkowym zachodzie… Młoda kobieta – Ree, zmęczona wirem wielkomiejskiego życia, rzuca wieloletniego chłopaka – niejakiego J., wyjeżdża z Los Angeles i wraca do rodzinnego miasta w Oklahomie i pewnego wieczoru, gdy wychodzi na drinka z przyjaciółmi (oczywiście bez makijażu), poznaje miłość swojego życia -  tajemniczego kowboja, którego imienia nie poznajemy do końca, bowiem bohaterka określa go mianem Marlboro Man. Ten wysoki, silny mężczyzna, młody, ale o siwych włosach, ubrany w jeansy i kowbojki, wprost z reklamy Marlboro, o dużych i silnych dłoniach; potomek imigrantów z XIX-wiecznej Szkocji; właściciel rancho, po kilku godzinach przyjemnej konwersacji znika. Narratorka ma nadzieję, że zadzwoni następnego dnia rano, a że nie dzwoni, postanawia zapomnieć o kowboju i skupić uwagę na wyjeździe do Chicago. A to dopiero początek tej amerykańskiej love story...
              Powieść (na bazie bloga, będącego raczej pamiętnikiem) pisana jest w formie klasycznej love story z happy endem (zakończenie umożliwia powstanie  kolejnych części tej pisanej przez życie opowieści). 35 rozdziałów i trzyczęściowa budowa tworzą spójną kompozycyjnie całość (mniej więcej w połowie mamy punkt kulminacyjny w postaci zaręczyn i ślubu). Język powieści nie jest skomplikowany, bo też niezbyt skomplikowaną rzeczywistość opisuje. W treść wplecione są rozmowy i dialogi telefoniczne razem z zapisem równoległych myśli bohaterki;  liczne zwroty do czytelnika przybliżają czytaną opowieść (kiedy ktoś pyta cię, czy wszystko w porządku, a nie jest porządku, ale mówisz, że jest i nagle przychodzi taka chwila, że zdajesz sobie sprawę, że nie jest w porządku?). Opisy zróżnicowanych postaci są płaskie, autorka nie sięga w głąb psychiki większości bohaterów, za to dokładnie przedstawia proces myślowy głównej bohaterki.
            The Pioneer Woman Ree Drummont to książka do głębi amerykańska. Przypomina typowy amerykański serial w stylu Sex and the city. Jest to pogodna historia miłosna, ciepła opowieść o zakochaniu, prawdziwa amerykańska love story, która nadaje się do sfilmowania (takie próby zostały zresztą przedsięwzięte). Poszukiwacze „jedynej prawdziwej miłości” znajdą w tej książce wskazówki, cynicy – zabawną historię z innej bajki. Autorka starała się wykreować uniwersalną historię o namiętności i romantycznej miłości, która pokona wszystko – jak na love story, to się udało. Świetna książka na szare, smutne dni, kiedy chce się uciec od przytłaczającej egzystencji w momentami śmieszne, momentami absurdalne historie zwykłej amerykańskiej dziewczyny. Lektura lekka i przyjemna.